Android Magazine

Drukuj fotoalbum

Philips PicoPix 3614 – miniaturowy projektor z Androidem

Philips opiera promocję PicoPixa 3614 o dwie właściwości tego urządzenia – wyjątkową mobilność i zastosowanie Androida jako systemu operacyjnego. Jak sprawdzają się obie cechy PicoPixa i czy warto brać go pod uwagę, poszukując dla siebie małego projektora?

Na samym początku, warto pochwalić zestaw, w skład którego wchodzi sporo akcesoriów. Jest tu kabel do ładowania, kabel mini USB i HDMI do mini HDMI. Ten ostatni jest dość krótki, ale już samo to, że znalazł się w pudełku jest warte odnotowania, bo to w przypadku projektorów wcale nie jest takie oczywiste. Poza kablami, producent dorzuca też pilota i pokrowiec, w którym bezpieczniej można transportować projektor.

Co do mobilności, faktycznie nie ma się do czego przyczepić. Urządzenie co prawda nie zmieści się w kieszeni spodni (przez kwadratową formę), ale i tak jest malutkie (105 x 105 x 32 mm) i przyjemnie lekkie (284 g), przez co podkreślana “mobilność” faktycznie nie jest wymysłem. Szkoda tylko, że w pokrowcu nie przewidziano miejsca dla pilota.

Oczywiście, by sprzęcik można było uznać za faktycznie przenośny, powinien mieć wbudowaną baterię – i PicoPix taką ma, o pojemności 1800 mAh, która w teorii ma zapewnić między półtorej, a dwoma godzinami odtwarzania. U mnie te wartości okazały się być faktycznie tylko “teoretyczne”, o czym za moment.

Mała obudowa podziurawiona jest portami, do których można powpinać wszystkie kable, jakie dorzuca producent (więc są to złącza: ładowania, mini USB, mini HDMI), a ponadto mamy tu duże USB do wpięcia pendrive’a, myszki czy klawiatury, slot na kartę SD, i wyjście słuchawkowe. Słuchawki nie są niezbędne, bo projektor ma własny głośniczek, ale jeśli mamy przenośne głośniki, lepiej z nich skorzystać – ten wbudowany jest dość cichy, a do tego jest cały czas delikatnie zagłuszany przez szum samego urządzenia (nie jest on przesadnie irytujący, ale zawsze słyszalny).

Na spodzie obudowy znajdziemy też standardowy gwint dla statywu i za to również należy się pochwała – projektor nie ma regulowanych nóżek, a dzięki małemu statywowi (który akurat miałem), łatwiej było rozstawić go w trudnych warunkach.

IMG_2383

Górną część obudowy pokrywa z kolei touchpad i jest to jeden z trzech (obok aplikacji i pilota) sposobów komunikowania się z urządzeniem. Jest on szorstki i niezbyt precyzyjny – nadaje się do wybierania pozycji z listy, ale sterowanie za jego pomocą wirtualnym kursorem jest już dość męczące. Dużo lepiej sprawdza się aplikacja na Androida, za pomocą której możemy touchpada zastąpić ekranem smartfona, ale mnie najbardziej do gustu przypadła obsługa za pomocą po prostu bezprzewodowej myszy i klawiatury, których odbiornik wpiąłem do złącza USB projektora.

Aplikacja Philips Projector Remote (która, swoją drogą, strasznie archaicznie…) paruje się ze smartfonem przez WiFi Direct i – poza sterowaniem – teoretycznie umożliwia też odtwarzanie filmów z pamięci Androida bez łącznia urządzeń kablami. Użyłem słowa “teoretycznie”, bo w przypadku Note 4, odtwarzanie było przerywane co kilkanaście minut, prawdopodobnie dlatego, że system… usypiał aplikację. Coś takiego nie powinno mieć miejsca i powinno zostać uwzględnione przez programistów.

Android, poza tym, że dogaduje się z projektorem, jest też systemem operacyjnym samego PicoPixa, chociaż na pierwszy rzut oka tego nie widać. Interfejs to bowiem wygodna lista dużych ikon, dzięki czemu nawet korzystając ze wspomnianego wcześniej, niezbyt wygodnego touchpada, można komfortowo nawigować po menu. Można tu wybrać źródło obrazu (np. po podpięciu do komputera), przejrzeć zawartość podpiętej karty i regulować ustawienia projektora (jasność, kontrast itp.).

Dopiero po wybraniu ikony “Android” robi się ciekawie. Przenosi nas ona w przestrzeni do standardowego pulpitu Androida. W przestrzeni i czasie, bo PicoPix działa na Andku w wersji… 2.3. Wersji, której dawno nie widziałem i o której w dzisiejszych czasach lepiej byłoby już zapomnieć.

Urządzenie nie jest też certyfikowane przez Google, dlatego na pokładzie zabrakło Sklepu Play – oczywiście dogrywanie własnych aplikacji (co jest przydatne, bo wśród androidowych apek znajdziemy np. takie, które odtwarzają filmy w formatach normalnie dla PicoPixa niedostępnych) wymaga ręcznego wrzucenia do pamięci pliku .apk.

IMG_2382

Oczywiście, ze względu na specyfikację (procesor 1 GHz, 300 MB RAM), urządzenie nie sprawdzi się jako konsola do gier, ale programy do VOD można wgrać na własną rękę, rozszerzając możliwości projektora. Sam, z Androida najczęściej korzystałem do oglądania YouTube za pomocą przeglądarki i to właściwie najlepsze wykorzystanie Zielonego w tym urządzeniu.

Jakość obrazu jest zadowalająca, ale nie powalająca. PicoPix zraził mnie do siebie dość mocno, dumnie eksponując na obudowie nakleję z napisem “FHD”, co mogłoby sugerować, że sprzęt potrafi rzucać obraz o rozdzielczości 1920 na 1080 pikseli. Okazało się, że w praktyce producent zachwala jedynie możliwość… skalowania w dół takich materiałów (co samo w sobie nie jest żadnym wyczynem), bo faktyczna rozdzielczość projektora to 854 x 480. Ta wartość jest oczywiście wymieniona na pudełku i w specyfikacji, ale mimo to naklejkę z obudowy uważam za mylącą.

Przy większych odległościach od powierzchni, na którą rzucany jest obraz (niestety, projektor trzeba niestety odsuwać naprawdę daleko od ściany, by uzyskać duży obraz), widać wyraźne rozmycie, ale nie sprawia to, że seanse stają się jakieś niekomfortowe. Zwłaszcza, że projektor oferuje zaskakującą – tym razem pozytywnie – jasność i kontrast. Projektora nie poużywamy w ciągu dnia bez zasłonięcia okien, ale i tak jasność zrobiła na mnie w przypadku tego urządzenia największe wrażenie.

IMG_2381

Niestety, przy dużej jasności – którą preferuję – cierpi bateria (system i tak obcina maksymalną jasność 140 lumenów o połowę przy zasilaniu z akumulatora). Przy wybraniu opcji 6-7/10 w ustawieniach jasności, projektor był w stanie pracować na wbudowanym akumulatorze mniej niż godzinę, a więc jeśli tylko mamy taką możliwość – lepiej korzystać jednak z prądu “ze ściany”.

Na pewno warto też pochwalić to, że PicoPix może korygować obraz w zależności od koloru powierzchni, na którą rzuca film. I to naprawdę działa, w przypadku moich żółtawych ścian, po wybraniu tego koloru (trzeba zrobić to ręcznie), poprawa była bardzo wyraźna.

Mam duży problem z ostateczną oceną tego urządzenia. Z jednej strony, korzystało mi się z niego przyjemnie (odkryłem uroki odtwarzania filmów na suficie, z czym ciężko się było rozstać po testach), z drugiej – urządzenie jest pełne kompromisów (czas pracy na baterii, powierzchnia obrazu komfortowa dopiero przy 2-3 metrach od ściany), a także dość wyraźnych wad (stara wersja Androida, brak Sklepu Play).

Na pewno nie warto brać PicoPixa 3614 pod uwagę, jeśli chcemy mieć “mały, domowy projektor”, który głównie leży w szafie i wyjmuje się go, by czasem coś pooglądać. W tej cenie może znaleźć duże projektory o większych możliwościach, które zawsze gdzieś się upchnie. Siłą PicoPixa jest jego mobilność i zakup powinny rozważać osoby, które poszukują lekkiego projektora z wbudowaną baterią, gotowego do pracy błyskawicznie, z możliwością odtwarzania każdego formatu plików (dzięki Androidowi) z każdego źródła (dzięki bogatej palecie slotów). Projektor Philipsa lepiej więc sprawdzi się w improwizowanej sali konferencyjnej, niż domowej salce kinowej.